03.07.2025 Konsulting biznesowy i personalny

„Są takie miejsca w duszy, gdzie światło nie dochodzi. I właśnie tam trzeba zapalić świecę.”

Ból to nie uczucie. To stan. To świat. To osobny język.

Czasem ból nie przychodzi jak gość. Przychodzi jak lawina. Wpada do wnętrza, wsysa powietrze, przewraca meble, krzyczy: „Jestem tu, bo długo mnie nie widziałaś.”

To nie ten ból, który zna się z codziennych smutków. To ból rozdzierający, pełen ognia i lodu jednocześnie. Ból, który paraliżuje i nakręca. Który miesza panikę z odrętwieniem. W którym w jednej chwili nie czujesz nic, a sekundę później – czujesz wszystko naraz.

To ten moment, kiedy jesteś jak kura z obciętą głową – biegająca w chaosie wewnętrznego krwotoku. Kiedy świadomość zostaje jakby za szybą. Nie widzisz siebie. Nie widzisz świata. Jesteś w swoim Hadesie – pod powierzchnią, w ciemności, w krzyku, który nikt nie słyszy.

Ciało reaguje pierwsze. Potem przychodzi panika. Potem rozpacz.

🔺 Najpierw coś zaczyna dusić w klatce piersiowej. Oddech się skraca. Ręce drżą. Zimny pot. Ból serca. Ścisk w brzuchu.

🔺 Potem przychodzi panika: “Nie dam rady”, “Zwariuję”, “To za dużo”.

🔺 I wtedy — chaos: podejmujemy decyzje, których nie chcemy. Piszemy do ludzi, których już nie ma. Mówimy rzeczy, których żałujemy. Albo znikamy — nawet dla siebie.

To nie Ty jesteś szalona. To ból szuka wyjścia. Desperacko.

Niektórzy nazwą Cię emocjonalną. Inni – dramatyczną. Ale nie znają języka krzyku serca.

Ból po stracie, po przemilczeniach, po braku obecności… to ból opuszczonego dziecka w środku dorosłego ciała. Dziecka, które czekało z za dużym plecakiem w drzwiach szkoły, a nikt po nie nie przyszedł.

Ból, który z czasem zakłada maski: perfekcji, cynizmu, racjonalizacji, milczenia. Ale pod spodem wciąż płacze.

I czasem ten płacz wraca — nieproszony. W nocy. W marzeniu. W zapachu. W ciszy.

Słownik dla bólu – bo zasługuje, by mówić jego imieniem

Czasem nie mówimy “jest mi źle”, bo to zbyt ogólne. Ale może warto nauczyć się nowego języka. Może warto powiedzieć:

  • “Jestem rozdzierana od środka.”
  • “Mam w sobie ciszę, która boli.”
  • “Brakuje mi kogoś, kto był moim całym światem.”
  • “Tęsknię tak bardzo, że to boli jak fizyczna rana.”
  • “Chciałabym się komuś rozpłakać w kolanach, ale nie mam komu.”

To są modlitwy niewierzących. Błagania serca, które po prostu chce być zauważone.

Gdy umiera matka, nie umiera tylko człowiek. Umiera bezpieczne miejsce.

Kiedy odeszła moja mama, miałam 16 lat.
Nie umiałam jeszcze siebie utrzymać. W ramionach, w świecie, w emocjach. Byłam w połowie drogi — między dziewczynką a kobietą. I wtedy ta droga się urwała.

Śmierć matki nie kończy dzieciństwa. Ona je przecina. Brutalnie.
I zostawia Cię samą z pytaniami, które nie mają adresata.
Z tęsknotą, której nie da się opisać nikomu, kto nie znał jej zapachu.

I z bólem, który czasem wybucha wiele lat później – gdy trzymasz w rękach własne dziecko. Albo kiedy nikt nie odbiera telefonu.

Ćwiczenie: Usiądź obok siebie. Bez naprawiania.

Znajdź chwilę. Zgaś światło. Zrób herbatę. I usiądź.

Połóż rękę na sercu lub brzuchu i powiedz:
“Jestem tu.”
“Słyszę Cię.”
“Nie będę uciekać od Ciebie, nawet jeśli nie rozumiem.”

Oddychaj. Nic więcej. Nie analizuj. Nie przyspieszaj procesu.
Pozwól sobie być tam, gdzie jesteś.

Ból może Cię zatrzymać. Może Cię wypalić. Może sprawić, że przez chwilę nic nie widzisz poza mrokiem.

Ale on też może Cię poprowadzić. W głąb. Do miejsc, które potrzebują światła. Do Twojego własnego ciała. Do Twojej prawdy. Do Twojej siły.

“Ból to nie to, co trzeba przeżyć szybko. To to, co trzeba objąć powoli.”

źródło grafiki: Freepik